Apple i Google Maps uwzględniają aneksję Krymu przez Rosję. To pewnie ważniejsze niż akceptacja stanu faktycznego przez niejedno państwo.

Ktoś jeszcze pamięta, że Krym to Ukraina? Nawet jeśli, to wkrótce wszyscy o tym zapomnimy. Za sprawą amerykańskich gigantów technologicznych, Apple i Google, które w swoich mapach uznały teren półwyspu za część Federacji Rosyjskiej. 

Reakcja tzw. Zachodu na rosyjską inwazję na Ukrainę to coś, co może zdumieć wiele osób, mniej obeznanych z historią. Po pierwotnym wytoczeniu najcięższych dostępnych dział, czyli GWU (głębokich wyrazów ubolewania), świat zachodni przeszedł nad problem Ukrainy do porządku codziennego, zajmując się kolejnymi twittami prezydenta Trumpa i zbieraniem serduszek na Instagramie. Gorzko? Być może. Jednak to, co teraz zrobiły Google i Apple, firmy chcące przecież uchodzić za progresywne, to już wyższy poziom cynizmu. W mapach obu gigantów Krym to już część Federacji Rosyjskiej. Tym samym firmy akceptują zbrojną inwazję Putina na mniejszego sąsiada.

Apple w swojej aplikacjach map i pogody pokazuje teraz lokalizacje na Krymie jako część Rosji, gdy ogląda się je z tego kraju. Rosyjskie władze oświadczyły dzisiaj, że „Apple wywiązało się ze swoich obowiązków i dostosowało aplikacje do swoich urządzeń zgodnie z wymogami rosyjskiego ustawodawstwa”.

Jeśli jednak uruchomimy aplikację na terenie np. Polski, zarówno Apple, jak i Google wydają się przyjmować neutralną postawę, jeśli dowolne stanowisko można uznać za neutralne. Półwysep Krymski nie jest ani rosyjski, ani ukraiński. To, zarówno w Apple, jak i w Google Maps, wiązało się pewną dziwną gimnastyką, aby taki efekt osiągnąć. Na przykład w Mapach Google po północnej stronie widoczna jest granica oddzielająca Krym od obwodu chersońskiego (prowincja ukraińska), znacznie grubszą niż linie między innymi prowincjami. Kliknięcie Obwodu Chersońskiego na granicy wyświetla opis i zarys, podczas gdy kliknięcie Krym wydaje się w ogóle nic nie robić. W miastach i losowych lokalizacjach na Krymie nie ma informacji o kraju. Zarówno w Apple, jak i w Google Maps, nie ma żadnej granicy między Krymem a Rosją, gdzie normalnie by się pojawiała, przez Zatokę Taman.

Rzecznik Google’a powiedział, komentując sprawę: „Dokładamy wszelkich starań, aby obiektywnie przedstawić sporne regiony, a tam, gdzie mamy lokalne wersje Map Google, przestrzegamy lokalnych przepisów, wyświetlając nazwy i granice”.

Znakomicie. Czyli wystarczy, że Rosja (lub inny kraj o równi pokojowym usposobieniu) zaanektuje dowolny inny kraj czy jego część, to wystarczy iż tak skonstruuje swoją legislację, by zaprzeczanie temu, że anektowane terytorium to integralna część najeźdźcy, Google dostosuje usługę. Nie chcę pisać co sądzę o takim podejściu, zapewne zasadnym biznesowo, mnie kojarzącym się nieco z jedną z miejscowości, nomen-omen, na Krymie właśnie. Chętnie poznam natomiast opinię naszych czytelników – podzielcie się komentarzami poniżej.