Google stara się przekonać nas do Chrome OS. Czy skutecznie? Nowa kampania giganta z Moutain View mnie nie zachwyciła.
Rywalizacja systemu operacyjnego Google’a z resztą świata nas, mieszkających w Polsce, nieco omija, bo w oficjalnej dystrybucji niełatwo znaleźć laptopy z Chrome OS. Google stara się przekonać głównie Amerykanów. Pytanie tylko czy skutecznie?
Google wypuściło ostatnio nową reklamę z udziałem Billa Nye’a, prezentera telewizyjnego znanego również jako Science Guy. Dziś starszy już pan przez wiele lat zajmował się promowaniem nauki wśród najmłodszych (chociaż nie tylko wśród nich). Reklama koncentruje się nie tyle na wskazaniu zalet systemu Chrome OS, a raczej krytyce Windows. Krytyce… powiedzmy, że nieco nieaktualnej.
Nye porównuje także Chromebooki do laptopów z Windows, które rzekomo uruchamiają się wieki (powiedzcie to mojemu laptopowi z nośnikiem SSD NVMe) i do tego nie są dostatecznie zabezpieczone przed wirusami. Ten drugi argument jest z pewnością bardziej zasadny, zwłaszcza w porównaniu z Chromebookiem, którego system, Chrome OS, opiera się w wielkim stopniu o chmurę Google’a. Reklama wprawdzie nigdzie nie podaje nazwy Windows, ale daje nieszczególnie subtelne wskazówki, jak stare posklejane taśmą klejącą auto z tablicą rejestracyjną z napisem WNDWS. Brawo Google, wyżyny kreatywności.
Kampania ma na celu, przynajmniej deklaratywnie, wyjaśnić dlaczego „boimy się” przesiadki na Chromebooka. Nye używa przy tym kilku naukowych pojęć, odnosząc się m.in. do pierwotnych lęków. Rzecz w tym, że przyczyna, dla której nie pobiegłem właśnie kupić nowego Chromebooka (inna sprawa, że w Polsce nie byłoby to takie łatwe i to nie z przyczyn ekonomicznych) jest nieco inna. Funkcjonalność. Laptopy z Chrome OS mają dość ograniczone możliwości, podczas gdy mi, jak i wielu innym użytkownikom komputer służy do wielu, różnorodnych zadań. Gdybym ograniczał się wyłącznie do przeglądania sieci i odtwarzania filmów z Netflixa (co w reklamie jest oczywiście wspomniane) to zapewne Chromebook mógłby być wystarczający, przynajmniej tak długo jak pozostaje online.
Co jednak z bardziej złożonymi zadaniami? Edycja filmów czy gry są poza zasięgiem laptopów z Chrome OS. Nawet więcej niż tylko podstawowa obróbka grafiki może okazać się niemożliwa, ze względu na brak odpowiedniego oprogramowania. Google w swojej reklamie powinno raczej promować ideę Chromebooka jako „tego drugiego” komputera, uzupełniającego maszynę stacjonarną czy dużego, semi-stacjonarnego laptopa z, rzekomo przestarzałym, powolnym i niebezpiecznym, Windowsem.