Opłata reprograficzna do lamusa – Nowy parapodatek od elektroniki kolejnym impulsem inflacyjnym, mocno uprzykrzy życie przedsiębiorcom i uderzy po kieszeni konsumentów.

Zanika pojęcie rekompensaty za straty, jakie twórcy ponoszą wskutek bezlicencyjnego kopiowania ich dzieł, ponieważ po dzieła te wszyscy powszechnie sięgamy na podstawie licencji udzielanych serwisom streamingowym. Konsumenci płacą bezpośrednio artystom za dostęp do cyfrowych wydań ich książek czy muzyki. Zaś wprowadzenie ustawy o statusie artysty zawodowego niewątpliwie negatywnie wpłynie również na konkurencyjność polskich firm.

Świat pędzi naprzód w niewiarygodnym tempie. Dlatego, co jest dla nas od dawna oczywiste, prawo nie nadąża za rozwojem techniki. W tej sytuacji władze – z natury rzeczy z opóźnieniem – usiłują regulować rozmaite dziedziny życia. Rzecz w tym, by działać z umiarem, biorąc pod uwagę potrzeby i możliwości wszystkich interesariuszy.

Nowy parapodatek od elektroniki da kolejny impuls inflacyjny, mocno uprzykrzy życie przedsiębiorcom i uderzy po kieszeni konsumentów, co przełoży się na wzrost szarej strefy. Pod płaszczykiem pomocy artystom rząd forsuje wprowadzenie nowej daniny i to w czasach szalejącej drożyzny oraz prognoz stagflacji. Nie zauważa, że na nowym parapodatku znacznie więcej może stracić niż zyskać. Rozszerzenie opłaty reprograficznej w ramach ustawy o statusie artysty zawodowego nie ma zatem żadnego uzasadnienia: prawnego, ekonomicznego, politycznego ani społecznego.

 

W metaświecie

Żyjemy w czasach, w których kultura i technika przeplatają się we wszystkich płaszczyznach, tworząc nowy wymiar świata. Jeszcze do niedawna, przed pandemią COVID-19, mówiliśmy o świecie realnym i wirtualnym, ten ostatni oddając w eksplorację młodym pokoleniom, starszym pozostawiając konsumpcję cyfrowych usług w powoli poszerzanych granicach ich strefy komfortu. Dzisiaj nie ma już dwóch światów: realnego i wirtualnego. Połączyliśmy je naturalnie, uczestnicząc w spotkaniach online z lekarzem, słuchając ulubionej muzyki w streamingu, łącząc się z idolami w cyfrowej sieci wsparcia przez platformy crowdfundingowe.

 

– To nie cyfrowe treści są potrzebne, aby sprzedać telefon czy telewizor – wyjaśnia Andrzej Dulka, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. – Jest odwrotnie: to telefon jest niezbędny, aby dotrzeć do klienta z dystrybucją twórczości. Dzięki temu trwale połączonemu już cyfrowo-analogowemu światu (czy – jak nazwał go Mark Zuckerberg – metaświatu) następuje gwałtowna rewolucja demokratyzacji kultury, w której znikają bariery dostępu do widza. Każdy może otworzyć swoją telewizję internetową czy stworzyć profesjonalne radio bez reklam, konkurujące z największymi stacjami w eterze (niewyobrażalny jeszcze kilka lat temu sukces Radia Nowy Świat lub Radia 357).

 

Czy w tym nowym świecie ktoś jeszcze kopiuje muzykę? Czy kseruje książki? Czy w dobie powszechnej dostępności streamingu przegrywa filmy z płyty na płytę? Taka aktywność przechodzi do kategorii interaktywnych zajęć w muzeach techniki. Zanika przy tym pojęcie rekompensaty za straty, jakie twórcy ponoszą wskutek bezlicencyjnego kopiowania ich dzieł, ponieważ po dzieła te wszyscy powszechnie sięgamy na podstawie licencji udzielanych serwisom streamingowym.

Gwałtowny spadek kopiowalności wykazują wszystkie badania prowadzone w Unii Europejskiej, na przykład w Niemczech i Finlandii. Dlatego w krajach, w których funkcjonują systemy owej rekompensaty oparte na opłacie reprograficznej (zwanej u nas podatkiem od smartfona lub podatkiem Glińskiego), jesteśmy świadkami publicznej debaty o tym, jak odejść od tego anachronizmu, zwraca uwagę Andrzej Dulka. Tymczasem w Polsce minister kultury prezentuje projekt ustawy, która wprowadza ten nieszczęsny podatek od kolejnych urządzeń elektronicznych (w tym także telewizorów, na których nawet nie można kopiować utworów). I robi to w dobie najwyższej od dekad inflacji. Posługuje się przy tym opracowaniami, które potwierdzają, że wprowadzone opłaty przeniesione zostaną na ceny elektroniki w sklepach, nie tylko zmniejszając jej dostępność, ale jeszcze dodatkowo dodając kolejny impuls inflacyjny.

Elektronika, której koszty materiałowe w czasie pandemii oraz wojny wzrosły średnio dwukrotnie, i której ceny właśnie zatrzymały się po gwałtownym wzroście w latach 2020-21, miałaby zostać objęta 4-procentowym podatkiem przeniesionym na jeszcze większą podwyżkę cen w sklepach. Nic zresztą dziwnego, że to przeniesienie opłaty na konsumentów nastąpi, bo to właśnie oni mają zapłacić rekompensatę dla twórców za kopiowanie ich utworów (urządzenia są jedynie nośnikiem opłaty dla tych, którzy korzystają z nich w celu kopiowania utworów).

 

– W konsultacjach społecznych nawet instytucje rządowe (między innymi Ministerstwa: Sprawiedliwości, Finansów, Edukacji oraz Rozwoju) krytykowały projekt ustawy za wprowadzanie barier dostępności elektroniki w dobie zdalnej pracy i nauki oraz za niezgodność z przepisami unijnej Dyrektywy o Prawie Autorskim – przypomina Andrzej Dulka. – Pozostaje więc nadzieja, że zaprezentowany projekt jest swego rodzaju przedstawieniem politycznym, mającym zaspokoić apetyty tracących wpływy w nowym metaświecie organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, zaś sam proces legislacyjny zostanie na tym zakończony, gdyż w roku wyborczym nie ma szans na powodzenie. Doskonale odczytał to w 2020 roku sztab ubiegającego się o reelekcję Andrzeja Dudy, który obietnicą o zawetowaniu ustaw wprowadzających podatek od smartfona, złożoną w ostatnim tygodniu kampanii, uzyskał głosy młodych wyborców. Nasza przyszłość jest w nowym metaświecie, który bezpośrednio łączy twórcę z odbiorcą i podobny bezpośredni charakter powinny mieć też rozliczenia między nimi.

 

Relikt starych czasów

KIGEiT w pełni popiera prawo wszystkich grup zawodowych do dostępu do systemu emerytalnego. Co więcej, popiera różnego rodzaju systemy zachęt dla artystów zawodowych, aby włączali się w proces inwestowania we własną przyszłość. Nie ma jednak powodu, aby obciążenia związane z emeryturami tej grupy zawodowej przerzucać na konsumentów bez względu na to, czy są oni odbiorcami sztuki danego artysty i na przedsiębiorców, którzy nie są pracodawcami danych osób. Jest to rozwiązanie głęboko niesprawiedliwe społecznie, gdy niektóre grupy zawodowe są zobowiązane do opłacania składek emerytalnych, a koszty wybranej grupy zawodowej są przerzucane na innych.

 

– Opłata reprograficzna z natury rzeczy od lat wzbudza wiele zastrzeżeń jako relikt starych czasów – podkreśla również Stefan Kamiński, prezes Krajowej Izby Gospodarczej Elektroniki i Telekomunikacji. – Kolejni urzędnicy i politycy, po próbie tak zwanego zaktualizowania systemu opłaty reprograficznej, po zgłębieniu jej specyfiki w odniesieniu do obecnych czasów i przyjrzeniu się, jak to działa w innych krajach, odstępują od dalszych działań. Mało tego, politycy z prezydentem RP na czele, wprost sprzeciwiają się pomysłom związanym z nadmiernym rozszerzeniem listy urządzeń, które miałyby być objęte tą opłatą. W tym kontekście jako kontrowersyjny i oderwany od rzeczywistości wydaje się pomysł, aby kwestie opłaty reprograficznej powiązać z systemem emerytalnym artystów.

 

W czasach, gdy wiodącym modelem dostępu do treści, jest wykup dostępu do nich poprzez licencjonowane serwisy streamingowe czy abonamentowy dostęp do e-booków albo muzyki, opłata za kopiowanie treści jest jak podróż do przeszłości. Tym bardziej, gdy próbuje się nałożyć tę opłatę na urządzenia, które ani nie służą w swojej naturze do kopiowania lub nawet nie mają takiej funkcji. Jest to też oderwane od współczesnych realiów związanych z konsumpcją treści w świecie cyfrowym i wymierzone przeciwko konsumentom. Świadomie korzystają oni z określonych źródeł, które dystrybuują treści na mocy licencji, co wiąże się z korzyścią uprawnionych.

Konsumenci płacą bezpośrednio artystom za dostęp do cyfrowych wydań ich książek czy muzyki. Świadomie też wspierają poprzez crowdfounding wiele inicjatyw artystycznych, nawet zanim one powstaną. W środowisku cyfrowym potrzeba istnienia pośredników takich jak organizacja pobierająca opłatę i redystrybuująca ją dalej traci swoje znaczenie. Odbiorcy twórczości coraz częściej płacą bezpośrednio uprawnionym za dostęp do określonych treści. Prosumencką postawę wykazują bowiem nie tylko odbiorcy, ale też sami artyści, którzy coraz częściej samodzielnie wydają album muzyczny czy książkę i zajmują się jej dystrybucją, co skraca dystans między twórcami a świadomymi odbiorcami ich dzieł.

 

– Wymuszanie, aby konsumenci opłacali emerytury artystom, gdy nie są odbiorcami ich twórczości, jest oburzające dla wielu obywateli – twierdzi Stefan Kamiński. – W dobie rosnącej inflacji i faktu, że z większą uwagą konsumenci podejmują decyzje, za co i ile płacą, narzucenie takiej opłaty za usługi, z których nie korzystają, jest bulwersujące. Wiele raportów i analiz z innych krajów europejskich nie pozostawia złudzeń, że taka opłata wpłynie na ceny urządzeń nią objętych. W naszym przekonaniu nie tędy droga. Należy skupić się na wspieraniu cyfryzacji gospodarki, w tym także sektora sztuki, która daje gigantyczne nowe możliwości monetyzacji i rozpowszechniania usług i twórczości, a nie duszenie jej poprzez kolejne podatki i daniny.

 

Wzrost szarej strefy

Zgodnie z rządowymi założeniami, opłatą reprograficzną objętych ma zostać wiele dostępnych na rynku urządzeń elektronicznych. Oznacza to, że konsumenci więcej zapłacą między innymi za telewizory z funkcją smart, laptopy i tablety, ale też nośniki pamięci, a nawet drukarki i skanery. Wprowadzenie ustawy o statusie artysty zawodowego niewątpliwie negatywnie wpłynie również na konkurencyjność polskich firm. Przedsiębiorców z branży elektroniki czeka nałożenie kolejnego garbu na plecy, a konsumentów – kolejne podwyżki cen.

 

– Nowy parapodatek od elektroniki da kolejny impuls inflacyjny, mocno uprzykrzy życie przedsiębiorcom i uderzy po kieszeni konsumentów, co przełoży się na wzrost szarej strefy – sugeruje Michał Kanownik, prezes Związku Cyfrowa Polska. – Pod płaszczykiem pomocy artystom rząd forsuje wprowadzenie nowej daniny i to w czasach szalejącej drożyzny oraz prognoz stagflacji. Nie zauważa, że na nowym parapodatku znacznie więcej może stracić niż zyskać.

 

Jednak to nie wszystko. Nowa danina nałożona na elektronikę sprawi, że stracą nie tylko przedsiębiorcy i konsumenci, ale także skarb państwa. Dokładanie parapodatków to wypychanie części przedsiębiorców do szarej strefy. Straty poniesione przez skarb państwa z tytułu VAT, cła i podatków dochodowych mogą znacznie przewyższyć kwoty, które z publicznych pieniędzy mogłyby zasilić fundusz zawodowych artystów bez wprowadzania nowego parapodatku.

 

– Nie można również bagatelizować problemu natury prawnej – mówi Michał Kanownik. – Może z tego wyjść nie tylko bubel prawny w ujęciu rodzimych przepisów. Ustawa może stać się kolejnym punktem zapalnym w konflikcie między Polską a Komisją Europejską, ponieważ niewątpliwa jest podważalność prawna tego projektu przez TSUE. Warto zwrócić uwagę, że nawet Rada Legislacyjna wskazała na wiele, w zasadzie nieusuwalnych, niezgodności z prawem tego projektu, w tym również z prawem Unii Europejskiej.

 

Opłata reprograficzna to przeżytek prawny i technologiczny. Żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości niż ta, dla której ten mechanizm stworzono. Obecnie nie ma już presji kopiowania na własny użytek, którą rekompensowały przez lata twórcom środki z opłaty reprograficznej. Dzieje się to ze względu na szeroki i relatywnie tani dostęp do oryginału, głównie za sprawą platform streamingowych. Dlatego opłata reprograficzna to prehistoria, pomysł oderwany od obecnych czasów, w których zupełnie inaczej podchodzimy do konsumpcji kultury.

Nie ma też potrzeby nakładania kolejnej daniny na elektronikę, gdy w budżecie państwa są wystarczające środki, by pokryć potrzeby przedstawiane przez środowiska artystyczne i umieszczone w projekcie ustawy o statusie artysty zawodowego. Zwłaszcza że w proponowanej przez rząd formie środki zbierane z nowego parapodatku kilkakrotnie przewyższą potrzeby wspomnianych środowisk.

Od 100 do 300 milionów złotych, potrzebne na realizację celów zakładanych w projekcie ustawy, to kwota, którą w pełni można pokryć z bezpośrednich wpłat z państwowych środków. Nadzór państwa, bez tworzenia funduszu zarządzanego przez instytucje zrzeszające artystów – takie jak m.in. ZAIKS – dałby większą transparentność i pewność, że środki będą wydawane zgodnie z zakładanym celem. Ponadto nie obarczałoby się w ten sposób przedsiębiorców i konsumentów. Ci ostatni już nazywają opłatę niesprawiedliwą, bo każe im się płacić dwa razy za to samo: raz w formie abonamentu lub wyświetlanych reklam, a drugi – w formie opłaty doliczonej do sprzętu elektronicznego.

 

– Biorąc pod uwagę rosnącą inflację, wprowadzenie opłaty wzmacniającej ten trend wydaje się absurdalnym i wyjątkowo chybionym pomysłem. Dokładając do tego wspomniane wcześniej zastrzeżenia prawne, których skutkiem będzie otwieranie kolejnych sporów sądowych, i to głównie przed TSUE, a także fakt, iż połową zgromadzonych środków będą zarządzały organizacje takie jak ZAIKS (a więc pieniądze wcale nie trafią do najbardziej potrzebujących), nie będzie akceptacji społecznej dla takiego rozwiązania. A to kolejny już koszt, tym razem najmocniej odczuwany przez tych, którzy owe rozwiązanie forsują – koszt polityczny. Rozszerzenie opłaty reprograficznej w ramach ustawy o statusie artysty zawodowego nie ma zatem żadnego uzasadnienia: prawnego, ekonomicznego, politycznego ani społecznego – podsumowuje prezes Cyfrowej Polski.

 

IT RESELLER nr. 347/2022 „Jeszcze wiele możemy zrobić dla rozwoju cyfryzacji, szczególnie w regionie CEE” – podkreśla Chris Papaphotis z firmy Microsoft.