Prezes Cisco, Chuck Robbins, obwinia chińskie przedsiębiorstwa państwowe o słabe wyniki sprzedaży w najludniejszym kraju świata.
Zdaniem CEO Cisco Systems, Chucka Robbinsa, chińskie firmy będące własnością państwa lub przez państwo kontrolowane, wolą współpracować z innymi przedsiębiorstwami chińskimi niż z ich amerykańską konkurencją.
Akcje Cisco spadły o 8,6% po tym, jak kalifornijska firma produkująca sprzęt sieciowy i serwery pokazała słabsze od oczekiwanych wyniki oraz przewidywania na nadchodzące miesiące. Amerykański gigant powołał się przy tej niekorzystnej predykcji na niepewność makroekonomiczną. Podstawy do takich negatywnych oczekiwań są jednak więcej niż wyraźne. Dochody Cisco w Chinach spadły o 25% w ujęciu rocznym w czwartym kwartale finansowym. Skąd tak duży spadek, do tego na jednym z największych rynków na świecie?
„Z pewnością widzieliśmy wpływ na naszą działalność w Chinach w tym kwartale. Wiele przedsiębiorstw państwowych, myślę, że tam, gdzie mają wybór, sięgają po lokalnych producentów ” – powiedział Chuck Robbins – „ Nie wiemy, czy jest to zjawisko krótko czy długoterminowe. Mamy nadzieję, że to tymczasowe (…) ”.
Nie mam wątpliwości, że zarówno CEO Cisco, jak i każdy uważnie śledzący rynek IT w ciągu ostatniego roku zna doskonale odpowiedź na to pytanie. Jest niemal pewne, że wspomniana praktyka wśród chińskich firm powiązanych z władzą jest odpowiedzią na amerykańską politykę stosowaną wobec chińskich producentów w USA. Warto zwrócić uwagę na to, że mówimy tu o znacznie łagodniejszej odpowiedzi, w porównaniu do działań administracji prezydenta Donalda Trumpa. Chiny nie zakazują bowiem używania amerykańskiego sprzętu czy oprogramowania, nie prowadzą też kampanii informacyjnej skierowanej przeciw któremukolwiek z amerykańskich gigantów branży. Nawet jeśli chińskie przedsiębiorstwa wybierają rzeczywiście sprzęt produkcji chińskiej, nie amerykańskie Cisco, to można założyć, że podobne działanie nie musi wcale być inspirowane przez władze w Pekinie. CEO Cisco z całą pewnością jest tego świadomy. Chiny wywierają w ten sposób finansową presję na jednym z gigantów IT, zapewne licząc na to, że ów użyje swojej „soft-power” w Waszyngtonie.
„Chociaż jest to niewielka część naszej działalności, kiedy tak gwałtownie spada, stwarza wyzwanie”, powiedział Robbins w CNBC w czwartek. „Widzieliśmy moc w innych częściach naszej działalności. Ale w lipcu odczuliśmy niewielką zmianę w ogólnym środowisku makroekonomicznym w porównaniu z tym, czego doświadczyliśmy w poprzednich miesiącach ”.
Co na to strona chińska? Rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych powiedział w czwartek, że ma nadzieję „spotkać się z USA w połowie drogi” w kwestiach handlowych. Mowa oczywiście o trwających negocjacjach między dwoma najbardziej znaczącymi mocarstwami światowymi.
„Na podstawie równości i wzajemnego szacunku znajdziemy wspólne, akceptowalne rozwiązania poprzez dialog i konsultacje” – powiedziała w czwartek rzeczniczka chińskiego MSZ Hua Chunying.
Jest to łagodniejsze stanowisko niż to z wcześniejszego dnia, kiedy Komitet Taryfowy Rady Stanu Chin oświadczył, że cła narzucone przez administrację prezydenta Donalda Trumpa „poważnie naruszyły porozumienie zawarte przez przywódców obu krajów”. Potwierdzono, że rozmowy dwóch największych gospodarek świata odbędą się za dwa tygodnie.
Wydaje się jednak, że najgorętszy moment tzw. wojny handlowej mamy już za sobą. Wiosną tego roku administracja prezydenta Trumpa przeforsowała nowe prawa ograniczające możliwość współpracy amerykańskich firm technologicznych z chińskimi. Ponieważ dotyczyło to takich dostawców technologii jak Intel, AMD, Google czy Qualcomm, mogło to w praktyce pozbawić wielu chińskich producentów możliwości skutecznego działania na światowych rynkach. Ograniczenia wprawdzie złagodzono, jednak należy oczekiwać, że mogą wrócić z pełną siłą jeśli będzie to przydatne w negocjacjach stronie amerykańskiej. Aktualnie mamy do czynienia ze stanem wyczekiwania na dalsze decyzje polityczne.