Smartfony stają się coraz droższe i trend ten zapewne się utrzyma. Gdzie jest granica?
Dziś, szykując się do zakupu flagowca, trzeba raczej patrzyć w okolice 6 czy nawet 7 tysięcy złotych niż, jak jeszcze całkiem niedawno, 3 tys. Smartfony potrafią coraz więcej, ale coraz więcej też kosztują.
Średnia cena smartfonów z roku na rok konsekwentnie rośnie. Jednak sześć lat temu nikt nie sądził, że na flagowy smartfon wydamy ponad 3500 zł. Dziś prawdziwy flagowiec w tej cenie byłby znakomitą ofertą (jako „prawdziwy” mam na myśli rzeczywisty topowy model w ofercie danego producenta, chociaż niekoniecznie w najsilniejszej konfiguracji). Za najlepsze wersje iPhone’a 13 Pro Max trzeba dziś zapłacić ponad 8000 zł, a składany Samsung Galaxy Z Fold3 to wydatek powyżej 7000 zł. Część ekspertów przewiduje, że ceny będą rosły jeszcze długo. Serwis Mozillion twierdzi, że do 2032 roku na rynku pojawią się flagowe iPhony za ponad 6000 dolarów. Tak, to oznaczałoby telefon za ponad 20 000 zł.
To właśnie Apple jest dobrym wskaźnikiem rosnących cen smartfonów. Za iPhone’a 5 w 2012 roku na rynku amerykańskim trzeba było zapłacić 199 dolarów. Dziś za tę cenę nie dostaniemy u Apple nawet porządnych słuchawek. Piec lat temu, w 2017 roku, cena iPhone’a X (999 USD) wydawała się bardzo wysoka. Inne marki szybko poszły w tym samym kierunku. Dotyczy to zresztą także tych marek, które swoją pozycję zbudowały na niskich cenach.
Za Xiaomi 12 Pro w topowej wersji zapłacimy dziś ponad 5000 złotych. Ledwie 4 generacje smartfonów chińskiego producenta temu, kupowałem mojego Mi 8 za nieco ponad 2000 zł. Podobne ceny ledwie 5 lat temu były normą. Przekładając to na polskie realia – za polską średnią krajową można było przez całe lata nabyć nawet najbardziej topowe smartfony. Dziś za najdroższe smartfony trzeba wyłożyć blisko dwie średnie krajowe (dziś średnia netto to ponad 4500 zł, więc kosztujący ponad 8000 zł iPhone 13 Pro Max jest bliski dwukrotności średniej krajowej).
Czy zatem możliwości, które oferują współczesne smartfony oferują tak wiele więcej niż ich kuzyni sprzed 5-6 lat? I tak, i nie. Przez te kilka lat pojawiły się np. technologie szybkiego ładowania i, oczywiście, rzekomy game-changer jakim ma być 5G. Tyle tylko, że łączności 5G jak w naszym kraju nie było, tak nie ma. To, że na belce w Androidzie pojawia się Wam „5G” oznacza jedynie, że jesteście w zasięgu sieci LTE-Advanced. To nadal dobrze, rzecz jasna, ale nie, to nadal nie jest 5G. Inna sprawa, że łączność piątej generacji wiele zmieni, ale nie w obszarze smartfonów, a zastosowań przemysłowych (temat na zupełnie inny artykuł). Szybkość działania 4G/LTE dla zastosowań „smartfonowych” nadal jest całkiem wystarczająca – może poza najbardziej zatłoczonymi miejscami gdzie sieć zwyczajnie się „zatyka”.
A więc: w czym jeszcze smartfon A.D. 2022 jest lepszy od swojego kuzyna z 2018 roku? Czy robi lepsze zdjęcia? Owszem, chociaż na tym polu nie ma przepaści. Wspomniany Xiaomi Mi8 (a więc model zaprezentowany w 2018 roku) robił naprawdę przyzwoitej jakości zdjęcia, a w swoim czasie nie był przecież topowym foto-smartfonem na rynku. W marcu 2019 roku debiutował Huawei P30 Pro – telefon, który robi do dziś świetne zdjęcia. Co więcej, oferował szczelność na poziomie IP68 i szybkie jak na tamte czasy ładowanie 30W.
Wspomniane szybkie ładowanie jest więc najpoważniejszą rzeczą, która realnie zmieniła się w smartfonach. Obok, naturalnie, ceny. Dziś niczym niezwykłym jest ładowanie powyżej 60W, a niektóre konstrukcje, jak choćby realme GT 3 neo, ładują się z absurdalną wręcz mocą przekraczającą nawet 100W. Ten rozwój szybkiego ładowania jest w znacznym stopniu odpowiedzią na potrzebę rynku – nie nauczyliśmy się lepiej magazynować energii, więc stawiamy na szybkie ładowanie. Bo przecież pojemność baterii się nie zmieniła.
Może zatem ekrany? Tu, rzeczywiście, jest różnica – od 2018/2019 roku upowszechniły się panele z wyższą częstotliwością odświeżania. Łatwo zauważyć to gdy weźmiemy do ręki kilkuletni smartfon i zaczniemy scrollować tekst czy stronę internetową z tekstem i grafiką. Efekt nieładnego rozmazania wychwycimy z pewnością, pod warunkiem oczywiście, że na co dzień korzystamy z telefonu o szybszym panelu. To jednak, bądźmy szczerzy, nie jest szczególnie wielka zmiana funkcjonalna. Miły dodatek, owszem, ale tylko tyle.
Kolosalny wzrost cen zapewne można wyjaśnić wzrostem wydajności, prawda? Częściowo. HiSilicon Kirin 980 ze wspomnianego wcześniej Huawei P30 Pro z 2019 roku w AnTuTu V9 osiąga 473 787 punktów, podczas gdy Xiaomi 12 Pro ze Snapdragonem 8 Gen 1. już 986 692 punktów – dwa razy więcej. Tyle tylko, że różnicę tę zobaczymy przede wszystkim w benchmarkach i niektórych grach. Te ostatnie są zresztą tworzone dziś tak, aby były dostępne dla jak największej liczby użytkowników, więc większość tytułów mobilnych nie wykorzystuje w pełni potencjału współczesnych flagowców. Szybkość działania systemu, uruchamiania się urządzenia i kluczowych aplikacji jest oczywiście wyższa w nowych flagowcach, ale różnice są, wbrew wynikom benchmarków, ledwie dostrzegalne.
Desing, jakość wykonania – tu zmiany są raczej niewielkie, bo już kilka lat temu smartfony wyglądały tak, jak dziś i korzystały z podobnych projektów obudów. Czytniki linii papilarnych w ekranie, dzisiejszy standard, był obecny już w 2019 roku. To więc również nie powinno mieć przemożnego wpływu na cenę.
Dlaczego więc smartfony są dziś tak absurdalnie drogie? Odpowiedź jest dość prosta – bo je kupujemy. Jeśli mimo rosnących cen liczba sprzedawanych sztuk nie spada, oznacza to dokładnie tyle: smartfony są drogie, bo jesteśmy gotowi wyłożyć potężne pieniądze na zakup nowego modelu. Więcej niż wcześniej? „Trudno, mus to mus, wszystko drożeje” – mówimy sobie i wykładamy kolejne tysiące złotych. Normalny mechanizm rynkowy. Czy to źle? Nie oceniam. Producenci mają prawo zarabiać, w ich łańcuchu dostaw ma prawo zostawać wiele pieniędzy. Ostatecznie to klient decyduje portfelem.
Gdzieś jednak jest granica wzrostu cen smartfonów. Średnio zmieniamy telefon co dwa lata. Jeśli musimy wydać na niego np. równowartość jednej pensji (jeśli zarabiamy nieźle i kupujemy flagowca), to oznacza, że telefon ten, w trakcie jego używania, pochłonął 4,17% naszych dwuletnich dochodów. Czy to dużo, czy mało? Biorąc pod uwagę jak ważne stały się telefony w naszym życiu, sądzę, że nie jest to przesadnie wysoka wartość – jednak jest blisko nieprzekraczalnej granicy. Ta jednak i tak może nadejść, w wyniku splotu okoliczności, których producenci nie przewidzieli – wysokiej inflacji, która zawsze zmusza do dokładniejszego przyjrzenia się wydatkom. Nie bez znaczenia jest też fakt, że silny stał się segment tzw. środka – ze smartfonami kosztującymi tyle, ile kiedyś płaciliśmy za flagowce (około 2000 zł) i oferującymi niemal to samo, co modele topowe. Niemal, bo na „bajery” jak bezprzewodowe ładowanie czy aparat z teleobiektywem raczej nie mamy co liczyć.