„Wolna amerykanka” w biznesie cyfrowym? Jaki wpływ na branżę ma zmiana polityczna w Białym Domu?

Od awangardy progresywności, praw człowieka i celebrowania, czy wręcz afirmacji wszelkiej różności, do konserwatywnych postaw – Dolina Krzemowa pokazuje jak wiarygodne były jej wcześniejsze pozy.

Wystarczyło ledwie kilka tygodni od zaprzysiężenia nowego prezydenta USA, by wielkie korporacje zupełnie zmieniły swoje moralne pryncypia. Pierwsze „poleciały” działy DEI, czyli odpowiadające za forsowanie „różnorodności, równości i inkluzywności”. Prawdopodobnie za „ekspertami”, którzy w jednej z amerykańskich korporacji pouczali pracowników w ramach szkoleń DEI by byli „mniej biali” nikt tęsknić nie będzie, o tyle kolejne zmiany na fali popularności trumpizmu mogą mieć poważne skutki. Ale po kolei.

 

Biznes na lewo, biznes na prawo

Biznes w teorii nie powinien podlegać ideologiom. Firma, bez względu na jej rozmiar i zasięg, ma obiektywnie jeden cel: zarabiać pieniądze. Wszelkie inne elementy, to już zręcznie budowany PR. I zdaje się, że właśnie mamy do czynienia z taką właśnie PR-ową korektą.

Jak to z korektami bywa, czasami następuje coś, co można nazwać biznesowym efektem wahadła. Korekty często bywają zbyt głębokie i, obawiam się, że z czymś podobnym możemy mieć do czynienia także i teraz. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę szybkość, z jaką cyfrowi giganci postanowili zmienić ideologiczny kurs.

Na zaprzysiężeniu Donalda Trumpa, które miało miejsce 20 stycznia 2025 roku, obecni byli czołowi liderzy technologiczni oraz miliarderzy. Wśród nich znaleźli się ludzie, którzy wcześniej stali zdecydowanie po przeciwnej stronie barykady, jak i ci, którzy jawnie wspierali ekscentrycznego prezydenta. Na Kapitolu gościli wówczas m.in. Jeff Bezos (założyciel Amazon), Mark Zuckerberg (CEO Meta), Sundar Pichai (CEO Alphabet), Tim Cook (CEO Apple), Shou Zi Chew (były CEO TikToka) oraz oczywiście Elon Musk (Tesla, X, SpaceX), którego sam nie wiem jak obecnie rozpatrywać: jako biznesmana, czy polityka? Na spotkaniu z Donaldem Trumpem był obecny dyrektor generalny Microsoftu, Satya Nadella, jednak nie uczestniczył w samym zaprzysiężeniu. Republikanie mogli więc uznać: mamy komplet.

Obecność najważniejszych ludzi w branży to oczywisty sygnał: każdy chce być blisko nowego prezydenta. Każdy ma bowiem chęć na kawałek publicznego tortu, przychylne legislacje i ogólną sympatię Donalda Trumpa. Ten zresztą już rozpoczął „spłacać swoje długi”, zapowiadając zakup opancerzonych Tesli za 400 milionów USD. Nie mam przy tym cienia wątpliwości, że to dopiero początek, bo Donald Trump politykę traktuje bardzo transakcyjnie (o czym zapewne przekonamy się wkrótce w kwestii Ukrainy). Czym więc „handlują” korporacje z Trumpem?

 

Nowe zasady gry

Handel ten rozpoczął się, przynajmniej na warstwie, która dociera do opinii publicznej, od ideologii. Najpierw Meta, w postaci samego CEO, ukorzyła się przed nowym prezydentem i odstąpiła od moderacji treści w swoich mediach społecznościowych. Ta oczywiście nadal się odbywa, ale w znacznie łagodniejszej formie. Firma Zuckerberga była często krytykowana przez środowiska prawicowe, za stosowanie cenzury.

Następny ruch dotyczy wspomnianych już polityk DEI (Diversity, Equity and Inclusion, czyli różnorodności, równości i inkluzywności). Na niecałe dwa tygodnie przed zaprzysiężeniem Trumpa, z DEI zrezygnowały Meta i Amazon. Już po zaprzysiężeniu zrobił to także Google (w obszarze zatrudnienia). Co chyba szczególnie zaskakujące, tym samym tropem poszedł też Disney, który w ostatnich latach znajdował się zdecydowanie w awangardzie kulturowego progresywizmu. Szczególnie ciekawym jest, że Microsoft zrobił to jeszcze przed wyborami prezydenckimi, bo latem 2024 roku. Listę firm, które od polityki DEI odeszły, lub poważnie ją ograniczyły, można by tu ciągnąć dość długo. W tym obszarze szczególnie konsekwentny jest Apple. Zarząd Apple odrzucił bowiem w styczniu propozycję akcjonariuszy, by znieść wewnętrzną politykę DEI. Możliwe, że firma z Cupertino pozostanie „ostatnim tęczowym Mohikaninem”.

Kolejno, Google postanowiło nagle zmienić nieco Kalendarz. Nie dotyczy to jednak poważnych zmian w aplikacji, ale raczej w jej treści, która wyświetla się użytkownikom w USA. Tak jak u nas możemy zobaczyć np. najważniejsze święta, jak Boże Narodzenie czy dzień 3 maja, tak w Stanach Zjednoczonych, obok 4 lipca czy Święta Dziękczynienia, Google od kilku lat oznaczało także początek Black History Month czy Pride Month – a więc „świąt” bardzo wyraźnie motywowanych progresywną ideologią. Otóż w 2025 roku Amerykanie na swoich telefonach już tych dat nie zobaczą, jako oznaczone.

Najpoważniejsza zmiana dotyczy jednak faktu, że Alphabet, spółka-matka Google, usunęła ze swoich zasad dotyczących sztucznej inteligencji zapisy o nieangażowaniu się w rozwój technologii wojskowych i narzędzi nadzoru. To istotna zmiana w stosunku do wcześniejszych deklaracji, które jasno określały, że firma nie będzie tworzyć rozwiązań AI „powodujących szkodę” ani „służących do bezpośredniego zadawania obrażeń”. Firma oficjalnie twierdzi, że przyczyną zmiany jest fakt, że od 2018 roku technologia AI znacznie się rozwinęła, a globalny kontekst geopolityczny uległ zmianie. W wyjaśnieniu napisano także, że „rozwój AI powinien być prowadzony przez demokracje, kierujące się wartościami takimi jak wolność, równość i prawa człowieka”. Doprawdy, brakuje tylko zakończenia hasłem o uczynieniu Ameryki znowu wielką.

 

Dolary, nie idee!

Zdradzę pewien „sekret”: firmy nie mają ideologii – mają tylko interesy. Oczywiste, prawda? A jednak w ostatnich latach wydawało się, że jest to myśl zupełnie zapomniana. Wiele osób uwierzyło w progresywny charakter korporacji. Zmiana kursu gigantów technologicznych w stronę bardziej konserwatywnej polityki pokazuje jedno – żadna korporacja nigdy nie była i nie będzie wierna żadnej ideologii. Firmy kierują się wyłącznie rachunkiem zysków i strat, a ich publiczne deklaracje są dostosowane do aktualnej atmosfery politycznej i oczekiwań rządzących. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle zaczęto także odchodzić od tematyki ekologicznej, przynajmniej na rynku amerykańskim. W końcu pan prezydent powiedział „drill baby, drill”, prawda?

Przedsiębiorstwa nie mają lojalności wobec żadnej idei, poza jedną – maksymalizacją zysków. Tak było w czasach, gdy opłacało się prezentować jako bastion progresywizmu, i tak jest teraz, gdy korzystniej jest wykazywać otwartość na współpracę z konserwatywną administracją. Obecność liderów technologicznych na inauguracji Trumpa nie była wyrazem ich politycznych sympatii – była jedynie sygnałem, że wiedzą, skąd w najbliższych latach będą płynąć kontrakty i ulgi podatkowe.

Czy to źle? Niekoniecznie. Firmy nie są ani lewicowe, ani prawicowe. Są po prostu pragmatyczne. Dlatego traktowanie ich jako sojuszników jakiejkolwiek ideologii to błąd, który czasem sam popełniam, np. oceniając produkcje niektórych platform streamingowych. Łatwo się w tym błędzie zatracić. Więc kiedy następnym razem będzie nam sprzedawana wizja korporacyjnej zgodności z jakąś ideologią, choćby najbardziej wzniosłą, czy najbardziej podłą, przymknijmy na to oko. A najlepiej oba.