Wraca temat opłaty reprograficznej, której już nie nazwiemy „podatkiem od smartfonów”. Wyjaśniamy dlaczego.

Temat, który w zeszłym roku wzbudził wiele krytycznych słów ze strony branży, wraca, bowiem Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zakończyło konsultacje. Efektem jest odświeżona wersja projektu kontrowersyjnej ustawy. 

Przypominamy, że w zeszłym roku największe kontrowersje wzbudziła poszerzona lista urządzeń objętych ustawą. Ponieważ na owej liście zagościły smartfony, projekt ustawy szybko zyskał medialną nazwę „podatku od smartfonów”. Politycy oczywiście zarzekali się, że nie jest to podatek, bo zebrane środki nie trafiają przecież wyłącznie do budżetu państwa.

Najważniejszą zmianą jest właśnie wykreślenie smartfonów, co oczywiście zauważalnie ograniczy wpływy z ustawy. Nie zmieniono jednak stawki – wszystkie znajdujące się na liście kategorie urządzeń będą obłożone opłatą, wynoszącą od 1 do 4% ceny brutto produktu. Politycy bronią oczywiście koncepcji mówiącej, że to nie jest opłata wymierzona w portfel klienta. Opłat ma bowiem dokonać (kwartalnie) producent lub importer. W polskich realiach na ogół oznaczać to będzie dystrybutora.

Ministerstwo spodziewa się około 565 mln zł rocznie. Połowa tej kwoty ma zasilić Fundusz Wsparcia Artystów Zawodowych. Z nowego tortu 11,5% trafić ma do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i pokrewnymi artystów wykonawców, kolejne 11,5% do producentów fonogramów i wideogramów oraz 5% do wydawców.

Jedyne co będą mogli zrobić importerzy sprzętu to przerzucenie opłat na pozostałych uczestników rynku, czyli ostatecznie na klientów. Należy więc liczyć się z dodatkowym czynnikiem wzrostu cen sprzętu elektronicznego. Obok słabnącej złotówki i wysokiej inflacji, wzrost cen będzie stymulować także nowa danina.

 

IT Champions 2022 – Prestiżowe nagrody branżowe, wydawnictwa IT Reseller zostały wręczone! Na gali gościła czołówka branży IT!